Moje idealne święta

Wielka rodzina, suto zastawiony stół, milion rodzajów jajek, pięć ciast, hektolitry przelanej wody podczas zmywania i na koniec mój ulubiony klasyk oglądany co tydzień w śmietnikowych altanach - dziesięć wyrzuconych bułek, bo stare.

Nie.

W tym roku zbuntowaliśmy się przeciwko tradycji - tych lepszych i gorszych.
Ja, Mama, Tomek, Marilyn, działka.

Zrobiliśmy wszystko po swojemu. Ciasta które lubimy, nie te - które muszą być "bo co to za święta bez baby drożdżowej" - a no zajebiste! Po co robić coś, czego się nie lubi? Po to żeby potem wyrzucić, czy może dojadać przez tydzień na siłę? A, zapomniałam - bo "Ciocia Helenka zaraz będzie marudzić, że nie zrobiliśmy" - a w rezultacie nie zje nawet kawałka, bo już "nie ma miejsca".

Zatem jeszcze raz: Ciasta, które lubimy, kilka jajek, rolada z łososiem, która była u nas podczas świąt, kiedy jeszcze nie była modna. Dużo gier planszowych, spacerów i filmów. Jeszcze więcej kotłowania się z Marilyn i śmiania się do łez.

Byliśmy razem. Bez sztucznych uśmiechów, omijania wielu tematów, bo o polityce się przecież nie rozmawia, bez kłótni (no była może jedna, przyznaję, ale jesteśmy z Tomkiem rodzeństwem. Nie może być za słodko), bez strojenia się i siedzenia przez dziesięć godzin przy stole.

Paliliśmy w kuchni, montowaliśmy pompę, piekliśmy mazurka, Mama ogrywała nas w planszówki, gotowaliśmy jajka w łupinie od czerwonej cebuli - i wcale nie wyszły fioletowe  (Internet kłamie, nic nowego), kroiliśmy dużo kiełbasy do żurku, a Marilyn wcinała chleb Michasia jak szalona (jego wierna fanka. Michała, rzecz jasna - chociaż chleba chyba też).

I polecam wszystkim takie święta. Bo najważniejszą tradycją jest spędzenie ich z bliskimi, a nie z ludźmi, z którymi spotykamy się bo trzeba.
Nic nie trzeba. Pamiętajcie.


moja super Mamcia w wersji "nie ważne jak wyglądam, ważne że ciepło!"
kiedy idziesz na spacer z psem, pies jest na każdym zdjęciu. upss
szukałyśmy sarenek i łosi






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz